Wczoraj przepłakałam pół nocy...
Już od rana miałam słaby humor.Poużalałam się nad sobą trochę jak S. nie było w domu.Pies mi mordę lizał, a ja płakałam..;)
W sumie to dobiła mnie ta historia z pożyczkami.Chciałam skupić się na leczeniu, a to przelało czarę goryczy.
Wieczorem puściło wszystko!Jakieś tsunami mnie zalało.Zaczęło się od chlipania, a skończyło na ostrym ryku.Mój facet był przerażony!Chyba dopiero zobaczył co ze mną robi ta cała przygoda z in vitro.Mieliśmy szukać rozwiązań, a ja totalnie się rozsypałam.Nie chce mi się już starać, szukać, czytać, myśleć, kombinować..Skąd brać na to wszystko siły.Moja skorupa zaczęła pękać..
Jestem silna, potrafię walczyć, ale czasem trzeba opuścić gardę, bo przeciwnik wydaje się silniejszy.
Wiem,że są ludzie, którzy walczą do upadłego, biorą kolejne kredyty, prą do przodu jak buldożery.
Pytanie tylko czy nie obudzimy się potem na zgliszczach związku, relacji, totalnym pustkowiu.
Po zakwalifikowaniu się do programu postawiliśmy sobie granicę,podejście komercyjne.
Na początku tą granicą starań było in vitro, więc dosyć mocno ją przesunęliśmy.Nie twierdzę, że aktualna nigdy nie zostanie przesunięta.
Mój organizm się buntuje.Hormony wychodzą mi uszami.Koszmarnie zniosłam stymulację.Po transferze miałam końskie dawki luteiny, które uniemożliwiały mi normalne funkcjonowanie.Do tej pory, choć już trzeci dzień nie biorę leków, nie mogę podnieść się z łóżka bez zawrotów głowy.
U nas musi być coś więcej niż czynnik jajowodowy.Gdyby tak było miałabym już zgraję dzieciaków, bo owulację mam zawsze z drożnego.Komórki nie chcą się zapładniać.Moja twardość akurat w tym temacie mi nie pomaga;)
Nie pisze tego,żeby ktoś pogłaskał mnie po głowie, pocieszył, pocałował w czółko.Chcę przyjrzeć się temu z bliska, zobaczyć te emocje.Może ktoś przeżywa podobne rozterki i zastanawia się czy nie zwariował.Może ktoś doszedł do ściany tak jak ja i nie wie co dalej.
Wczoraj powiedziałam,że jestem wrakiem człowieka.Tak czasem się czuję..I jak słyszę ,że in vitro to fanaberia, droga na skróty to szlag mnie trafia.Może ktoś kto mówi takie brednie, chce się ze mną zamienić, wejść w moje betonowe buty i przejść się kawałek tą cholernie trudną trasą.
Zamówiłam sobie ten kwas foliowy w aktywnej formie.Nareszcie rozwiązanie dla osób, które mają problem z przyswajaniem kwasu foliowego .Femibion 2 jest drogi, a ten suplement kosztuje jedynie 25zł.
Dziś dostałam okres.Na razie jest spokojnie, tylko brzuch bardzo boli.
Spędziliśmy dzień w mieście.Już w aucie zaczęliśmy się kłócić.Myślałam,że zaraz trzeba będzie wracać do domu.Nie chce mi się wierzyć,że kiedyś w ogóle się nie kłóciliśmy.Zanim weszliśmy na grząski grunt byliśmy tacy szczęśliwi..
Ten dzień był nam potrzebny.W końcu szczerze porozmawialiśmy, a ja zaczęłam się uśmiechać.
Mój facet cały czas myślał,że siedzenie w domu ryje mi głowę i musiałam go wyprowadzić z błędu.
Po prostu odsłoniłam się za bardzo i trafiło w miękkie.
Poradził mi,żebym gdzieś wyjechała, zmieniła otoczenie.Nie jestem małolatą, która myśli,że jak wyjedzie, problemy znikną.To nigdy nie działa.
Jego podejście jest zupełnie inne.Nie podchodzi do tego tak emocjonalnie.Może faktycznie brakuje mi dystansu.Pewnie bym go miała, gdybym czuła,że lekarze wiedzą co robią.
Pamiętam swoje nastawienie na początku drogi.Byłam przekonana,że uda się za pierwszym razem.
Gdybym tylko wiedziała...nie wiem czy zdecydowałabym się na to.
Umówiłam się do kontakta. Poproszę o skierowanie do genetyka.Może uda się umówić już na przyszły tydzień.
Zbadam sobie też poziom homocysteiny i tsh.
Tymczasem skieruję myśli gdzie indziej;)
Szukaj dobrego hematologa, badania związane z krzepliwością krwi powinnaś już wykonać. Genetyk... szczerze? a co on może Ci doradzić? Rozmawiałam z kilkoma i zawsze wszystko sprowadzało się do jednego: kariotyp mamy prawidłowy (ja i mąż), a że zarodki mogą mieć jakąś wadę, to loteria, zdarza się i u najbardziej zdrowych par. Ostatnie poronienie przeszłam z powodu zarodka z wadą genetyczną i genetyk powiedział mi, że to nie ma żadnego wpływu na przyszłą ciążę, a nawet daje większą szansę na zdrowe dziecko.
OdpowiedzUsuńNa Twoim miejscu obstawiłabym się bardziej lekami, clexane, acard, nawet jakiś steryd (encorton). O luteinie już się wypowiadałam.
Poszukam.Wiesz, leków na własną rękę nie chcę brać bo się boję.
UsuńWiadomo, że na własną rękę takich leków nie dostaniesz, za wyjątkiem acardu. Lekarza, który będzie skłonny choćby zastanowić się nad wprowadzeniem leków nie będzie łatwo znaleźć, bo oni uważają to za zbędne, ja musiałam przejechać pół Polski, aby ktoś zaczął poważnie mnie traktować.
UsuńBardzo mi przykro...niestety wiem co to znaczy stanąć przed ściana,dalej nie pójdziesz...ale jednak wierze ze jak nie drzwiami to oknem. Podczas mojej drogi leczenia niepłodności po 3 nieudanych transferach na moich komórkach, moje amh 0.1(lat mialam w momencie diagnozy 27) postanowiłam ze dość. Zdecydowaliśmy się na kd. Wydawało się że to załatwi sprawę,niestety pierwsze podejście nieudane,teraz czekam na wynik drugiego...pisze to po to żebyś wiedziała że nie jesteś sama. Niestety jest nas wiele i przeglądając różne, tez anglojezyczne blogi o leczeniu niepłodności zauważyłam bardzo pocieszającą tendencję-chyba 90% się w końcu udało. Czasem nawet po 8 transfer ach...ale w końcu się udaje. Trzeba mieć tylko siłę,czasem sama nie wiem skąd ja wziąć ale wierze ze nie dostajemy w życiu więcej niż jesteśmy w stanie udźwignąć i tego się trzymam...
OdpowiedzUsuńMam nadzieję,że ten drugi będzie udany:):)
UsuńPowodzenia!!
Sama co prawda tego nie przechodzę, ale to co mnie właśnie mega, mega wkurwia (tak, dokładnie- wkurwia) to to, kiedy słyszę, że in vitro to droga na skróty.
OdpowiedzUsuńMężczyźni chyba z racji tego, że natury są inni niż my, i do in vitro, czy w ogóle leczenia niepłodności, podchodzą inaczej. Do tego- Oni nie szprycują się toną leków, hormonów, które muszą mniej lub bardziej odbić się na samopoczuciu.
Co do lekarzy i świadomości, że nie masz gwarancji, że wiedzą co w Waszych przypadku powinni robić- tu akurat rozumiem doskonale. Może na innym gruncie, ale kiedy właśnie odkryłam, że kolejni lekarze nie wiedzą co jest Elizie i "a może to", "a może jednak nie", to był to dla mnie gwóźdź do trumny, bo jeśli oni nie wiedzą, to kto ma wiedzieć?!
S. pewnie chciał dobrze, a pomysł wyjazdu to jedyne, co na ten moment przyszło Mu do głowy.
Wiesz, ja myślę, że płacz, szloch, ryk- one nie są złe. Czasami zwyczajnie trzeba upuścić sobie trochę żalu, rozgoryczenia, wkurwu. I taki płacz w tym bardzo pomaga. To żadna oznaka słabości. To taki bufor, żebyśmy nie zwariowały.
Trzymaj się. A ja trzymam kciuki za najlepsze dla Was decyzje.
Moi znajomi wzięli ślub po 15 latach związku bo chcieli się załapać na MDM.Jeżeli zalegalizujemy związek, to tylko dlatego,że sami poczujemy taką potrzebę,a nie dlatego,że państwo nas do tego zmusi.
UsuńNo właśnie ostatnio tłumaczyłam mojemu facetowi,że to jakby na mnie skupia się cały ten cyrk.Hormony, emocje..
Nie wiem czy zatrybił ale będę mu o tym przypominać.
Nie znoszę chodzić do lekarzy chyba dlatego,że tak naprawdę nie mogę sprawdzić ich kompetencji.Czy są dobrzy i wiedzą co robią okaże się pod koniec leczenia.Każda wizyta u jakiegokolwiek łapiducha to dla mnie mega stres.
Ja chyba tak jak mówisz czasem potrzebuję upuścić pary,żeby nie zwariować.Płacz mnie oczyszcza, daje mi ukojenie i pomaga wywalić cały nagromadzony stres i napięcie.
Dziękuję;)Mam nadzieję,że wszystko się ułoży..
Myślę że czasem po prostu trzeba zaakceptować to,co niesie nam życie.Z jednej strony rozumiem pary,które podchodzą kilka,a czasem nawet kilkanaście razy,ale nie wyobrażam sobie czym to jest okupione.Wg mnie trzeba postawić sobie granicę.I ewentualnie przyjąć plan B.Tak jest u nas,próbujemy ostatni raz,jeśli się nie uda,to widocznie tak ma być.Płacz sobie,to świetnie oczyszcza i oczy później ładniejsze😁
OdpowiedzUsuńMasz rację ale na to potrzeba czasu.Trzeba przejść wszystkie etapy,żeby przyjąć to co niesie życie.Albo będziemy się z nim brały za bary albo weźmiemy bez pretensji to co nam daje.
UsuńTeż tak sobie często powtarzam:widocznie tak ma wyglądać moje życie..taki był dla nas plan i niekoniecznie jest on zły.
Śledzę Twojego bloga od paru dni. Miałyśmy transfer tego samego dnia, tego samego dnia dowiedziałyśmy się, że nic z tego... To było moje trzecie rządowe podejście, nie mam nic zamrożonego...ani zarodków ani nawet nasienia(u nas problem po stronie męża, potrzebujemy biopsji)... Myślimy o inseminacji z dawcą nasienia. 10 maja jedziemy na konsultację. Jednocześnie też uderzamy w adopcję. Mam dylemat z dawcą, ale mąż mówi, że jak adopcja to też nie będzie biologicznym. A nie ten jest tatą kto spłodził, a ten kto wychował- są to jego słowa.
OdpowiedzUsuńWiesz co, wydaje mi się, że nie można kłaść chęci posiadania dzieci nad potrzeby partnera. Pogadajcie szczerze. Ja mam cudownego męża i te wszystkie przeciwności nas zbliżyły do siebie i pozwoliły lepiej sie poznać.
Życzę powodzenia i właściwych decyzji😊
Kesja
Pamiętam Twój wpis;)Bardzo mi przykro.Koresponduję z dziewczyną, która miała ze mną transfer w zeszłym roku.Miała tylko dwa zarodki, z których jeden nie przeżył.To była jej ostatnia próba.Dzisiaj pisze,że ma fantastycznego synka:)Przeleżała całą ciążę, miała krwawienia, było ciężko ale nagroda jest ogromna;)
UsuńWażne,żebyście obydwoje zaakceptowali wybór.Skoro mąż jest na to zdecydowany i nie widzi w tym nic złego, to chyba najważniejsze:)I ma rację w 100%!
U nas decyzja o dziecku padła bardzo późno.Z resztą tak mi się życie ułożyło;)Pary, które są ze sobą długo i od początku pragnęły dziecka pewnie zupełnie inaczej podchodzą do tematu.
U nas nigdy nie było parcia.Tylko teraz, kiedy mam świadomość,że za chwilę stuknie mi 40 tka zaczynam trochę przebierać nóżkami.Wiem,że za chwilę może być za późno na wszystko i będzie trzeba zaakceptować ten stan rzeczy.
Odzywaj się!Życzę Wam powodzenia i właściwych wyborów!:):)
Osoba, ktora przez ta procedure nie przeszla to nie wie o czym mowi. Denerwujace sa jej komentarze, ale nawet wrogowi nie zyczylabym tego.
OdpowiedzUsuńFaceci sa z innej planety i oni inaczej do tego podchodza, co nie rzadko nas to denerwuje. Oni przezywaja to na swoj sposob, buduja wokol siebie skorupe i nie pokazuja uczyc, bo przeciez facet musi byc tardy.
Placz, placz. Oczysc organizm. To pomaga.
Sciskam :*
Płacz mi zawsze pomaga, dlatego nigdy nie staram się go hamować.Wycisza mnie, a gdy burza opadnie przychodzą najlepsze pomysły i rozwiązania.
UsuńDlatego nie lubię jak ktoś mówi: nie płacz!Płacz jest potrzebny!W końcu po coś mamy tą możliwość;););)Ktoś mądry rządzący tym bałaganem dał nam bufor, który nie pozwala nam oszaleć;)
Pozdrawiam!
Facet nie uczestniczy osobiście w tej procedurze. Nie on ma dolegliwości, nie on wsłuchuje się w każdy szmer z organizmu, nie on sobie robi wyrzuty, jeśli się nie uda. To my się martwimy, że coś jest nie tak z naszą macicą, że niszczymy te zarodki. My się męczymy i mamy poczucie winy.
OdpowiedzUsuńA mój mówi: nie przeżywaj tak tego. Nie mogę patrzeć, jak się męczysz. Jak to ma tak wyglądać, to nie chcę znowu próbować.
Jak mu powiedziałam, że brak prób po tylu przejściach będę przeżywać bardziej, to już nic nie mówi.
Chcą dobrze, ale nigdy nie zrozumieją co się w nas kotłuje.
Umówiłaś się już na wizytę?
Czy to możliwe,że mamy tego samego chłopa?Hahahaha;)Mój mówi dokładnie to samo;)
UsuńJuż kiedyś usłyszałam,że gdyby wiedział, jak mnie to rujnuje w życiu by się na to nie zdecydował.
W czwartek przed wizytą w klinice idę do kontakta.Poproszę o skierowanie do hematologa.Może już kontakt da mi skierowanie na homocysteinę, bo chciałabym do specjalisty iść już z wynikami.Wczoraj dostałam okres.To jakiś koszmar!Leje się ze mnie jak z zarzynanego prosiaka.
Ostatnio crio miałam w 19dc, więc tera to wypadnie gdzieś w połowie maja.
Straszna ta historia z pożyczkami! 100% Kafki:/ Może rzeczywiście warto zainwestować w prawnika, który Cię odciąży i pomoże załatwić sprawę raz na zawsze?
OdpowiedzUsuńZ tym ivf jako drogą na skróty to i ja się wściekam. Choć przed całym tym szkiełkowym zamieszaniem sama miałam blade pojęcie i myślałam, że zaskoczę za pierwszym razem, a najtrudniejszym elementem procedury będą bolesne zastrzyki w brzuch - hahahaha No ale jednak nie plotłam publicznie takich farmazonów, że to luz blues, po prostu żyłam nadzieją, że ja będę tym szczęśliwym, prostym przypadkiem. Ehh... Najgorsze jest, że ludzie tak plotą głupoty w jakąś bliżej nieokreśloną przestrzeń. Media to powtarzają, a za nimi jeszcze więcej ludzi. Gdyby tak podzielili się swoimi złotymi myślami z osobami zainteresowanymi, wtedy mieliby szansę poznać drugą stronę medalu. No ale pewnie nie chcą. Taka już uroda człowieka, że nie lubi zmieniać zdania, woli zostać przy swoim.
My z mężem kłociliśmy się zawsze, więc tu akurat nie doświadczam pogorszenia, wręcz odwrotnie. Jakoś łatwiej nam spuścić z tonu teraz. Za to wkurza mnie, że wszystko kręci się wokół jednego tematu. Ile można? Często mam dosyć.
Mój J. też często mnie gdzieś wypycha, organizuje wyjazdy, wypady do kina, na kolację, trening. Czasem mam tego dosyć. Bo przecież to wszystko naszych problemów nie rozwiąże. Ale z drugiej strony poddaję się często jego sugestiom. Faceci często widzą więcej niż my. Wbrew pozorom to ich odmienne podejście bywa atutem.Nawet jak mi to mega nie na rękę zmuszam się, żeby wyjść do ludzi, wyjechać i oderwać się chociaż fizycznie od tematu (no bo z głowy trudno go wykurzyć nawet wtedy). Utrzymuję tym względną higienę psychiczną. Może z tym wyjazdem to nie jest taki zły pomysł?
Daj spokój.To mnie chyba tak zmasakrowało bo transfer to przy tym syfie małe miki.Dzisiaj dzwonię do prawnika i zobaczymy co poradzi.
UsuńHeh ja też myślałam naiwna,że najgorsze będą zastrzyki i zaraz będę w ciąży, a nawet w dwóch hahaha:)Dobry żart!
Wczoraj dopiero poczułam się sobą od dawna.Śmiałam się w głos, żartowałam, wygłupiałam się.Gryzłam się w język gdy zaczynałam klepać o leczeniu.Było naprawdę fajnie!Obiad, pyszna kawa i my jak dawniej:)
Kiedyś myślałam,że jak wyjadę to zapomnę..Głupia;)Problemy pakowały walizkę i ciągnęły się za mną jak smród.
Prawdą jest natomiast,że trzeba sobie znaleźć coś, co zmienia choć na chwilę kierunek naszych myśli;)
Najgorsze jest to,że on mnie wypycha do mamy hahaha:)a to nie jest dobry pomysł.Chyba chce mnie pogrążyć.Mama nie rozumie tematu, więc może mnie jeszcze maksymalnie zdołować.
Trzymaj się, zapewniam Cię , że nie jesteś sama w tym bólu i bezsilności. Kalendarz i lecące lata i nie tylko Tobie towarzyszą, ale mi i wielu innym. Właśnie jestem w trakcie stymulacji do IVF nasieniem dawcy, to nie jest proste i bardzo się boję. Ale Wasze blogi dodają mi siły. Pozdrawiam Cię gorąco, a wg mnie to musisz wyjść z domu znaleźć sobie jakąś minimalną odskocznię , aby ciągle nie myśleć o tym. :)
OdpowiedzUsuńDomyślam się,że nie jest Ci łatwo.Trzymam kciuki i mam nadzieję,że się uda:):)Siły życzę!
UsuńWedług mnie też, więc dzisiaj zamierzam poszwendać się z moim kudłatym i podelektować się wiosną, choć ta wiosna taka słaba;)
Pozdrawiam!
Cieszę się, że już lepiej u Ciebie.
OdpowiedzUsuńCzytając Twój wpis przypomniał mi się dzień diagnozy. Też mi się wydawało,że stoję pod ścianą i dalej nie rusze. In vitro w tamtym momencie było dla mnie nie do przyjęcia. Pewnie dlatego, że miałam blade pojęcie o tym. Dla M. diagnoza (brak plemników ) była tak traumatyczna,że przez rok wogóle o tym nie rozmawialiśmy, unikał tematu i mówił, że nie chce o tym gadać. Widziałam jego cierpienie i nie mogłam na to patrzeć, to był bardzo trudny czas dla nas. Wkoncu postanowiłam,że powiem mu że przemyśle kwestię in vitro,że musimy zbierać kasę bo i tak nas nie stać. Trochę go oszukiwałam, nie byłam do końca pewna czy tego chcę, jednak wkoncu po tym on się otworzył i zaczęliśmy rozmawiać.
Wtedy zdałam sobie sprawę, że moja wiedza nt procedury jest znikoma. Zaczęłam szperać w necie, czytać blogi. I dopiero wtedy się przekonałam.
W dniu diagnozy myślałam że to koniec świata, że obojętnie jaką decyzję podejmę, będzie źle. Zmieniłam swoje poglądy, myślenie. Już nie duszę się, nie męczę. Jest mi lepiej. Patrzę na świat inaczej i wiem,że nigdy nie powiem NIGDY.
Trzymaj się Kochana 😙☺
U nas też na początku były słabe wyniki mojego faceta.Pamiętam jak go to męczyło.Czuł się winny tej całej sytuacji, chociaż nie dawał tego po sobie poznać.Potem okazało się,że u mnie też jest problem, więc się trochę wyrównało;)Powiem Ci,że gdyby nie program nie podeszlibyśmy do in vitro.Na którejś z kolei wizycie dr powiedziała,że tylko in vitro.Podpisaliśmy papiery na kolanie, bojąc się braku miejsc.Byłam podekscytowana.Wydawało mi się,ze za chwilę będę w ciąży.Śmiać mi się chce jak sobie przypomnę nasze początki.Zero świadomości z czym to się wiąże..Euforia, wór nadziei i wiara,że się uda.Nikt Cię nie przygotowuje na to, co Cię czeka.Moim zdaniem na początku powinna być jakaś rozmowa z psychologiem, który przedstawi cały proces leczenia i przygotuje na ewentualną porażkę.
OdpowiedzUsuńDziękuję i pozdrawiam;*